Przybywam z kolejnym postem na temat malowania koszulek, tym razem jednak inaczej. Nie miałam nigdy wcześniej styczności z pastelami do tkanin, ba, w ogóle nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Któregoś razu chodziłam sobie z moim chłopakiem po Rossmannie i z jakiegoś niewiadomego powodu zaczęliśmy przeglądać półki z przyborami szkolnymi. Z różnych rzeczy się pośmialiśmy, jednak wcale mi już nie było do śmiechu, kiedy zobaczyłam na półce coś, o czym mi się w życiu nie śniło. Mowa właśnie o tych pastelach. Damn, nie miałam zielonego pojęcia co to jest, ale pomyślałam, że właśnie z tego powodu muszę je kupić. Pokicałam do kasy cała szczęśliwa, a potem pastele wylądowały w pudełku z przyborami do malowania koszulek. Czekały całkiem długo, przynajmniej pół roku, zanim sobie o nich przypomniałam, ale w końcu się to stało. Wszystko za sprawą koszulki z lumpeksu, którą MUSIAŁAM mieć i koniec, bo szaleję za kościstymi nadrukami i uwielbiam chodzić w ciuchach za dwa złote. Tą perfekcyjną kombinację przedstawia sobą koszulka, której zdjęcie wstawiam poniżej. Jedynym jej minusem było to, że nadruk nie wyglądał idealnie, chociaż może tego na zdjęciu nie widać. Wzięłam ją mimo to, ale z załączonym w myślach dopiskiem – "pod malowanie". Ostatnio w nagłym przypływie prokrastynacji ("TYLEZADAŃTYLEZADAŃTYLE... Hmm, pomalowałabym koszulkę!"), postanowiłam w końcu uzdatnić ją do użytku. Przed malowaniem, (a właściwie to już trochę w trakcie :P) wyglądała tak:
Natomiast zdjęcie poniżej przedstawia efekt mojej pracy. Wprawne oko zauważy, że nadruk jest trochę krzywo – mam wprost niesamowite szczęście do znajdywania w SH fajnych koszulek, które są krzywo uszyte. No i to jest właśnie jedna z nich... Nie rzuca się to aż tak w oczy przy noszeniu, ale w trakcie malowania jest to prawdziwą udręką, bo ciężko jest koszulkę położyć tak, żeby była w miarę równo, ciągle coś wydaje się być nie tak, a nie można jej położyć tak, jak mówiła Pani Halina – "szewek na szewek", bo te cholerne szewki są zupełnie nie tak, jak być powinny. Uch, jakbym tak dorwała to malezyjskie dziecko, które tak uwłacza sztuce krawiectwa... :P
W każdym razie, jeśli ciekawi Cię, jak sprawują się pastele, to muszę
przyznać, że całkiem przyzwoicie. Jedyne moje zastrzeżenie do nich jest
takie, że gdybym chciała rysować tę grafikę od podstaw, to musiałabym
jakoś zmyślnie naciągnąć materiał, bo bez tego ani rusz, ale taka jest
specyfika malowania pastelami – jest nacisk, pojawia się też tarcie.
Przy malowaniu pędzlami nie ma tego problemu, więc nigdy nie martwiłam
się naciąganiem materiału, ale są ludzie, którzy malują tylko w ten
sposób. Na przykład widziałam chłopaka, który zawsze przypina przed malowaniem
koszulki szpilkami do deski do prasowania. Jeśli będę kiedyś chciała coś
namalować na koszulce od podstaw pastelami, to chyba pożyczenie sobie
od niego tego sposobu będzie mi niezbędne.
Z zalet
pasteli, można wymienić ich ekonomiczność (zeszła mi jakaś 1/4 kredki na
pomalowanie tej koszulki) i diametralnie różny sposób malowania, niż w
przypadku pędzli. Właściwie to mnie do nich przekonało na początku, bo kiedy je kupowałam, dalej byłam święcie przekonana, że lepiej władam ołówkiem, niż pędzlem. Dla osób, które zaczynają zabawę z malowaniem, pastele
powinny wydać się dużo łatwiejsze w obsłudze. Jedynym utrudnieniem,
które się pojawia, jest ta konieczność naciągnięcia materiału, ale nie
wszędzie – na przykład torby ekologiczne, poddane naciskowi, nie rozciągają się w ten sposób, więc nie
trzeba ich chyba dodatkowo przypinać. Zamierzam to niedługo sprawdzić, na razie nie malowałam pastelami na torbach, ale po głowie
chodzi mi taka z sową, którą naszkicowałam jakiś czas temu.
Taka sowa. Pędzlem za dużo użerania się, tylko te łapy zrobię pędzlem "0". Mam nadzieję, że farba jakoś się wkomponuje w pastele, ale to tylko moje gdybanie, bo łączenie w ten sposób technik jest dla mnie nowe. Wszystko wyjdzie w praniu, z poziomu eksperta będę mogła się dopiero wypowiedzieć po próbie takiego malowania. Jeśli chodzi o sowy, to niedługo na blogu pojawi się nowa sowa mojego autorstwa, ale już nie rysunkowa.
Pastele do tkanin
Ostatnio własnie zastanawiałam się nad przerobieniem w ten sposób koszulki, tylko tak jakoś nie mogłam się zdecydować- pastele, czy farby- bo o pastelach też już słyszałam i dzięki temu postowi wiem, że chyba lepiej wziąć farby, nie będę się musiała pieścić z naciąganiem... D: świetna koszulka C:
OdpowiedzUsuńTak fantastycznie się Ciebie czyta! Hmm takiej sowy jeszcze nigdzie nie widziałam, co w sumie byłoby miłą odmianą od tych wszystkich potulnych sówek, które już widziałam. Więc nie mogę się doczekać! ;)
OdpowiedzUsuńOla.
Świetna koszulka, mnie nie chciałoby się chyba malować tego całego, jestem strasznym leniem, niestety.
OdpowiedzUsuńGenialna sowa, myślę że torba z takim motywem bylaby cudowna :)
super efekt:)
OdpowiedzUsuńproszę o kliknięcie w link sheinside:)
http://karina-kaarina.blogspot.com/2014/11/simpsons-everywhere.html
Świetna ta koszulka :)
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie : http://michalina-wolska.blogspot.com/
Kiedyś kupiłam sobie właśnie koszulkę z kościstym nadrukiem - dokładniej to była to koszulka Iron Maiden, płyta Fear of the dark. Zwykły t-shirt, długo go nosiłam, ale wiadomo, zużycie materiału. Też chciałam go jakoś przerobić, po swojemu. Nie pomyślałam o przemalowaniu go na nowo (odświeżeniu, w sensie), ale za to zrobiłam sobie koszulkę na lato - obcięłam rękawy i kołnierz koszulki, robiąc w niej dekolt. Ale jak tak myślę to nie wiem czy chciałabym ją tak malować. Nie wiem czy by mi się chciało. :D. Ale pomysł świetny. Pasteli do malowania ubrań jeszcze nie widziałam, pierwszy raz się z tym spotykam!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, a w wolnej chwili zapraszam do siebie:
www.humanistka-na-obcasach.blogspot.com